Wstecz
Zakochana...






W wakacje 2005 miną cztery lata, odkąd go poznałam, trzy lata, odkąd go pokochałam, a rok, odkąd jesteśmy razem. Poznałam go, można powiedzieć, przez przypadek. Nie czekałam na miłość, nie szukałam jej... Chciał po prostu pograć w piłkę... Czemu nie? Były wakacje, spotykaliśmy się jeszcze kilkanaście dni i... wyjechał. :( Jak się okazało - on nie był stąd... Mieszka 350 km od miejscowości, w której żyję... Nie myślałam o nim, może czasem coś wspomniałam, lecz myśli te rozwiał wiatr. Nawet byłam zakochana w kimś innym. Za rok przyjechał znowu, częściej spędzaliśmy razem czas, dał mi znak, że mu się podobam... że jest to coś więcej niż zwykła znajomość. I stało się. Zakochałam się bez pamięci. Wyłam jak bóbr, kiedy przyszedł czas rozstania. Nie wiedział jednak, co tak naprawdę do niego czuję, sama nie byłam pewna jego uczucia do mnie... Zachowałam więc to dla siebie... Zresztą, wspomniał któregoś dnia, że ma dziewczynę, więc tym bardziej nie robiłam sobie zbędnych nadziei. Myślałam, że kiedyś mi przejdzie… Pewnej nocy nie umiałam zasnąć. Za oknem widno, a ja nadal nie śpię. Całą noc przepłakałam z powodu ogromnego żalu, że nie mogę być z nim, że to nie ma najmniejszych szans. Nie miałam z nim kontaktu, napisałam list, lecz i tak go nie wysłałam. Chyba się bałam. Z czasem było więcej nocy, które poświęciłam właśnie jemu, a raczej myślom o nim. Nastał w końcu okres, że było dobrze - nie myślałam juz o nim tyle... Sądziłam nawet, że to było zwykle zauroczenie… Pewnego razu dźwięk sms-a zburzył moją koncentrację nad nauką... Sms od niego! Serce zaczęło bić szybciej… Okazało się, że założył sobie Internet oraz komunikator GG - chciał mój nr... Nie zastanawiając się, jak najszybciej odpisałam i nauka poszła w las. Chciałam wejść na kompa i już z nim pogadać, przecież tak długo się nie widzieliśmy… Częstsze rozmowy sprawiły, że wszystko wróciło. Poinformował mnie nawet, że nie ma dziewczyny. Były chyba święta i okazja, żeby przyjechał do Łodzi (miejscowości, w której mieszkam). Bałam się tego spotkania, przecież nie patrzyłam na niego tak, jak na zwykłego kumpla, bałam się powiedzieć jakiekolwiek słowo, żeby nie palnąć jakiejś gafy. Zmieniłam się wobec niego, co szybko zauważył. Spotkanie to sprawiło, że nie dałam juz rady... Nie pamiętam nawet, jak to się stało, jak dowiedział się, że najprawdopodobniej mi się podoba. Powiedział tylko na gg, że chciałby mieć taką dziewczynę jak ja, że podobam mu się, ale jest pewna osoba, która temu przeszkadza - dziewczyna w nim zakochana… On, co prawda, w niej nie, lecz nie chciał jej zranić. Pewnego dnia wydusiłam to z siebie - powiedziałam mu, co do niego czuję... Zaczęły się niepewne dni, czy będziemy razem, czy dobrze zrobiłam, mówiąc mu o tym. Zastanawiał się pół roku, a ja, jak taka naiwna, czekałam z nadzieją, że się uda. Pewnego dnia dał mi tę nadzieję… Byłam szczęśliwa. Udało się - mówił, że mnie kocha. Dzieliło nas jednak 350 km, a do wakacji jeszcze daleko. Adam (bo tak ma na imię) był dla mnie idealny, po prostu wymarzony facet. Dzięki temu moje życie nabrało sensu, każdy dzień witałam z radością w oczach. W końcu nadeszły upragnione wakacje, nadszedł ten dzień, kiedy poprosił mnie o chodzenie. Czy może być piękniej? Byłam z osobą, którą kocham, a ta osoba kocha i mnie. Całe 8 tygodni spędziliśmy razem, było cudownie - przytulanki, pocałunki, doniosłe chwile, których nigdy nie zapomnę. W końcu to była moja pierwsza miłość. Niestety, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Nadszedł dzień wyjazdu - nie padła ani jedna łza z mojej strony, kiedy się z nim żegnałam. Miałam go zobaczyć dopiero za kilka miechów, bo miał jakąś okazję, by tu przyjechać. Przyszłam do domu, byłam roztrzęsiona, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Każdy dzień spędziliśmy razem – wszyscy zawsze widywali nas we dwoje, a teraz tak nagle go nie ma i tak szybko nie będzie. :( Kiedy przebudziłam się nad ranem około 5 i wiedziałam, ze jego już tutaj nie ma (wyjeżdżał o 3 w nocy) wpadłam w płacz. Byłam zaspana, lecz ta myśl sprawiła, że bez skrupułów wyłam jak najmocniej. Zasnęłam z przemęczenia. To były straszne dni. Nie umiałam się śmiać, nie umiałam się cieszyć z niczego, bo nie było jego. Miałam z nim kontakt, ale to nie to samo. Wszyscy mi mówili, żebym sobie odpuściła, bo miłość na odległość nie ma szans. Przyjechał po kilku miesiącach, potem jeszcze dwa razy. Ostatnie rozstanie sprawiło mi wiele bólu, nie umiałam już tak żyć. Postanowiliśmy oboje to skończyć. Nie mogliśmy dalej brnąć w coś, co nie ma sensu. Tylko ból, smutek i łzy. Stało się. Rozstaliśmy się. Moje zachowanie było niewiarygodne. Myślałam, że mi ulży, lecz było całkiem odwrotnie. Nie mogłam uwierzyć, że tyle czekałam, a go straciłam. Że nie jestem już z tą ukochaną osobą. Nie umiałam sobie wyobrazić, jak to będzie, kiedy znowu przyjedzie i będzie wobec mnie taki sam, jak wobec innych. Wszyscy znajomi byli zszokowani, że para, która tak bardzo się kocha, zakończyła swój związek. Wtedy chyba jeszcze bardziej go pokochałam. Po 2 tygodniach napisałam, że żałuję tego - on powiedział to samo. Znowu byliśmy razem. Wiedziałam, że mogę mu absolutnie ufać, nie byłam o nic zazdrosna. Przyjechał - było ok, ale przecież nie mógł zostać długo (jak zawsze). Zbliżają się wakacje... Nadal jesteśmy razem, a ja swojego arta piszę właśnie po pożegnaniu z nim. Nie płakałam - zrozumiałam, że tak musi być... W sercu czuję jednak ogromny żal i pustkę. Był na jeden dzień. Co to jest? Czasami zastanawiam się, czy naprawdę nie powinnam tego skończyć? Po co mam być z kimś, kogo widzę około 4 razy do roku? Przecież nawet nie wiem, czy będę z nim do końca, bo tego nikt nie wie, a teraz... wiernie czekam, pełna miłości nie zwracam uwagi na żadnego chłopaka - nawet na tego, który sam do mnie startuje. Przecież ja już kocham, już jestem szczęśliwie zakochana... Szczęśliwie, a jednak nie do końca... :( Niektórzy mówią, że mam dać spokój i odpuścić sobie tę miłość - kiedyś mi przejdzie… Nie umiem tak po prostu odejść !!! NIE UMIEM !! Kocham tę osobę już trzy lata i nie umiem przestać. Nie umiem z nim się rozstać, lecz powoli ja też już tracę nadzieję... Powoli też mam wszystkiego dosyć, kiedy tęsknota poważnie daje we znaki, kiedy są chwile, że chciałabym się przytulić, a jego nie ma. Adam mnie kocha, wiem o tym, więc po co to niszczyć? Z drugiej strony - po co dalej się w to pakować? Co robić?! Ja naprawdę sama już nie wiem.. Wiem jedno – kocham go i nie przestanę !!! :( :( :( „Choć Ci smutno, nadziei nie trać. Rozłąka przeminie jak sen. Znów za rękę pójdziemy na spacer. Musi przyjść i nadejdzie ten dzień.”




***